Portal dla nauczycieli
i dla tych, którzy dopiero zamierzają nauczycielami zostać

POWRÓT – WIEŚCI Z MADAGASKARU CZ. 5

Nie pi­sa­łam wcze­śniej o mo­im wy­je­ździe z Ma­da­ga­ska­ru. Być mo­że dla­te­go, że nie mia­łam na to si­ły, a być mo­że dla­te­go, że by­ło to dla mnie ta­kie trud­ne. Trud­ne by­ło już na miej­scu – pa­ko­wa­nie, po­że­gna­nia i ca­ła resz­ta. Aku­rat po­że­gna­nia wy­szły mi naj­go­rzej, bo dzia­ła­łam tak ir­ra­cjo­nal­nie i tak bar­dzo mnie prze­ro­sły, że, jak oka­za­ło się póź­niej, nie po­że­gna­łam się z po­ło­wą per­so­ne­lu w sie­ro­ciń­cu. Oczy­wi­ście by­ło im bar­dzo przy­kro, a mnie jesz­cze bar­dziej. Wszyst­ko do­tar­ło do mnie do­pie­ro wte­dy, kie­dy sie­dzia­łam po po­dró­ży nad po­ło­wą Afry­ki na ma­łym lot­ni­sku w Pa­ry­żu, cze­ka­jąc ca­ły dzień na sa­mo­lot do Wro­cła­wia.

PLANOWANIE POWROTU

Sie­dzia­łam i pła­ka­łam, nie mo­głam się uspo­ko­ić i by­ło tak strasz­nie, że mu­sia­łam na­tych­miast coś wy­my­ślić, uło­żyć ja­kiś plan. Jesz­cze kil­ka go­dzin wcze­śniej mo­głam pójść do sie­ro­ciń­ca, że­by po­że­gnać się jak czło­wiek, i za­ję­ło­by mi to mo­że 5 mi­nut – w mal­ga­skim tem­pie. A te­raz tkwi­łam na me­ta­lo­wej, zim­nej eu­ro­pej­ską wio­sną ław­ce, z któ­rej nie mo­głam pójść już ni­gdzie. Nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek czu­łam się go­rzej, więc po pro­stu coś wy­my­ślić ab­so­lut­nie mu­sia­łam. I mi­mo ca­łej roz­pa­czy mój mózg dzia­łał szyb­ko – przy­po­mnia­ło mi się, że jed­na z by­łych wo­lon­ta­riu­szek pla­nu­je trzy­ty­go­dnio­wy wy­jazd tu­ry­stycz­ny na Ma­da­ga­skar we wrze­śniu i prze­cież mo­gę je­chać z nią. Mia­łam już co praw­da pla­ny na wrze­sień, ale oka­za­ło się, że są nie do zre­ali­zo­wa­nia i ani się obej­rza­łam, po­wrót na Czer­wo­ną Wy­spę był już pew­ny!

To był zu­peł­nie in­ny wy­jazd niż po­przed­ni, tym ra­zem by­ły to prze­cież wa­ka­cje. By­ła więc i wy­ciecz­ka, że­by w koń­cu zo­ba­czyć ba­oba­by i wa­pien­ne ska­ły, z któ­rych Ma­da­ga­skar sły­nie. Ale oprócz te­go był też czas spę­dzo­ny jak wcze­śniej w Am­bo­hi­dra­tri­mo, tym ra­zem bez kon­kret­nych obo­wiąz­ków i gra­fi­ku. W pla­nach by­ło więc du­żo cza­su w sie­ro­ciń­cu, lo­kal­ne pi­wo i by­cze­nie w mal­ga­skim słoń­cu. Wszyst­ko to mia­ło miej­sce, ale przez to, że na Ma­da­ga­skarze wszyst­ko dzie­je się po­wo­li, z opóź­nie­niem lub z przy­go­da­mi, do po­wyż­szych po­zy­cji na­le­ży do­dać jesz­cze cze­ka­nie. Du­uużo cze­ka­nia.

W SIEROCIŃCU

Ale od po­cząt­ku. Już od mo­men­tu, kie­dy w dro­dze na Ma­da­ga­skar zna­la­złam się na lot­ni­sku w Pa­ry­żu, za­czę­ły wra­cać do mnie wszyst­kie wspo­mnie­nia. A kie­dy usa­do­wi­łam się na ła­wecz­ce w ter­mi­na­lu i usły­sza­łam, że sie­dzą­ca obok mnie ro­dzi­na roz­ma­wia po mal­ga­sku, po­czu­łam, że je­stem już bar­dzo bli­sko tam­te­go świa­ta. Gdy w koń­cu nasz sa­mo­lot do­tknął Ma­da­ga­ska­ru, chcia­ło mi się ska­kać z ra­do­ści. Nic nie mo­gło zmą­cić mo­je­go szczę­ścia, ani ko­lej­ki na lot­ni­sku, ani dłu­gie ocze­ki­wa­nie na ba­gaż. Na­wet pan w kan­to­rze, któ­ry chciał mnie oszu­kać, nie zro­bił na mnie wra­że­nia. W do­dat­ku kie­dy po­dzię­ko­wa­łam mu i po­że­gna­łam się po mal­ga­sku, a on zo­rien­to­wał się, że „dzień do­bry” to nie je­dy­ne mal­ga­skie sło­wo, któ­re znam, je­go twarz roz­świe­tlił tak ogrom­ny uśmiech, że gdy­by nie szy­ba, pew­nie rzu­ci­ła­bym mu się na szy­ję z ra­do­ści.

Przez ko­lej­nych kil­ka go­dzin każ­dy szcze­gół wzbu­dzał we mnie po­dob­ne re­ak­cje, ale jed­no­cze­śnie bar­dzo szyb­ko za­czę­łam się czuć, jak­by czas spę­dzo­ny w Pol­sce był tyl­ko prze­rwą w po­by­cie na Ma­da­ga­ska­rze. Przy­czy­ni­ły się do te­go rów­nież dzie­ci, bo za­raz po zrzu­ce­niu ple­ca­ka i szyb­kim prysz­ni­cu po­bie­głam pro­sto do sie­ro­ciń­ca. Dzie­ci oczy­wi­ście nie za­po­mnia­ły ani mo­jej ko­le­żan­ki, któ­ra na Ma­da­ga­ska­rze by­ła wcze­śniej tyl­ko przez trzy ty­go­dnie, ani mnie. Po­dob­no nie za­po­mi­na­ją ni­ko­go. Mi­mo ogrom­nej licz­by wo­lon­ta­riu­szy, któ­rzy się tam po­ja­wia­ją, moż­na wró­cić na­wet po kil­ku la­tach i po­wi­ta­nie za­wsze jest tak sa­mo go­rą­ce.

W ra­mach pre­zen­tu przy­wio­złam dzie­ciom kil­ka ze­sta­wów do bad­min­to­na. Oczy­wi­ście, jak wszyst­kie no­we rze­czy i pre­zen­ty, wzbu­dzi­ły ogól­ną ra­dość i za­in­te­re­so­wa­nie. I kre­atyw­ność. Oprócz stan­dar­do­we­go uży­cia, ra­kiet­ki by­ły rów­nież gi­ta­ra­mi, bro­nią, jak i bli­żej nie­okre­ślo­ny­mi na­rzę­dzia­mi, słu­żą­cy­mi do ude­rza­nia z ca­łej si­ły w podło­że.

Już przy pierw­szej wi­zy­cie wszyst­kie dzie­ci za­sy­pa­ły mnie też wie­ścia­mi o tym, że dwo­je mo­ich ulu­bień­ców zo­sta­ło prze­nie­sio­nych do ośrod­ka, z któ­re­go bę­dą mo­gli być ad­op­to­wa­ni. By­ła to oczy­wi­ście świet­na wia­do­mość, bo dzie­ci do­sta­ły szan­sę na no­wą ro­dzi­nę, ale nie ukry­wam, że w środ­ku by­łam tro­chę roz­cza­ro­wa­na, bo już od kil­ku dni cią­gle my­śla­łam o spo­tka­niu z ni­mi. Zau­wa­ży­łam, że dzie­ci za­wsze bar­dzo prze­ży­wa­ją ta­kie rze­czy, bez wzglę­du na to, czy do­ty­czą ich sa­mych bez­po­śred­nio. Wi­dać, że są ze so­bą bar­dzo zży­te i wszel­kie zmia­ny są pew­ne­go ro­dza­ju trzę­sie­niem zie­mi w ich ma­łym świe­cie.

Po­nie­waż po raz pierw­szy by­łam na Ma­da­ga­ska­rze w okre­sie wa­ka­cyj­nym, do­pie­ro te­raz do­wie­dzia­łam się o dość za­ska­ku­ją­cym dla mnie zwy­cza­ju, któ­ry jest wte­dy prak­ty­ko­wa­ny w sie­ro­ciń­cu. Miesz­kań­cy do­mu dziec­ka, któ­rych ro­dzi­ny są – zgod­nie z nie­zna­nym mi kry­te­rium – zdol­ne do krót­ko­ter­mi­no­wej sa­mo­dziel­nej opie­ki nad dzieć­mi, są na czas wol­ny od szko­ły od­sy­ła­ni do do­mów. Sie­ro­ci­niec jest więc wte­dy dość wy­lud­nio­nym miej­scem. Na po­cząt­ku, kie­dy do­wie­dzia­łam się, że ta­ka prak­ty­ka jest sto­so­wa­na co ro­ku, po­my­śla­łam, że to świet­na ini­cja­ty­wa, że prze­cież na pew­no dla dzie­ci to bar­dzo cen­ny czas i dzię­ki nie­mu czu­ją, że ja­kąś ro­dzi­nę jed­nak ma­ją. Wąt­pli­wo­ści na­szły mnie do­pie­ro po dłuż­szym za­sta­no­wie­niu i spo­tka­niu z oko­ło czte­ro­let­nim chłop­cem, któ­ry wró­cił z ta­kie­go po­by­tu w do­mu. By­łam bar­dzo szczę­śli­wa, że go wi­dzę, bo rów­nież był jed­nym z mo­ich ulu­bień­ców. Pod­bie­głam do nie­go, a on tyl­ko po­pa­trzył na mnie. Wi­dzia­łam, że mnie po­zna­je, ale uśmiech­nął się lek­ko i za­raz wró­cił do swo­jej za­baw­ki, któ­rą nie­mra­wo się ba­wił, a ra­czej bez­ce­lo­wo obra­cał w dło­niach. Jak­by odrę­twia­ły, nie­obec­ny, był zu­peł­nym prze­ci­wień­stwem chłop­ca, któ­re­go zna­łam wcze­śniej. Wcze­śniej, kie­dy ktoś zro­bił mu krzyw­dę, za­ci­skał zę­by i biegł jak naj­szyb­ciej od­dać, co nie­ste­ty za­wsze przy­no­si­ło mu ogrom­ną ra­dość. Te­raz w ta­kich sa­mych sy­tu­acjach za­czy­nał pła­kać i za­wzię­cie wzy­wał ma­mę. Co praw­da ta­ki stan utrzy­my­wał się tyl­ko przez kil­ka dni, po­tem wszyst­ko wró­ciło do nor­my, ale to do­świad­cze­nie by­ło dla mnie na ty­le sil­ne, że bar­dzo du­żo my­śla­łam o tym roz­wią­za­niu. Bo prze­cież dzie­ci, któ­rych ono do­ty­czy, co rok do­ty­ka­ją dwa dra­ma­ty. Naj­pierw są od­dzie­la­ne od po­zna­ne­go śro­do­wi­ska i gru­py, z któ­rą są już moc­no zwią­za­ne. Po­tem, kie­dy zdą­żą już na no­wo przy­wyk­nąć do bli­skich, znów są od nich za­bie­ra­ne i mu­szą po raz ko­lej­ny prze­żyć rów­nież tę trau­mę. Trze­ba jed­nak wziąć pod uwa­gę, że po­mi­mo cięż­kich dla dzie­ci przejść, ta­kie roz­wią­za­nie po­zwa­la na utrzy­ma­nie ja­kiejś wię­zi z ro­dzi­ną. Dla­te­go wła­ści­wie nie po­tra­fię te­go jed­no­znacz­nie oce­nić.

FAMADIHANA – DLA CZYTELNIKÓW O MOCNYCH NERWACH

Pod­czas mo­je­go krót­kie­go po­wro­tu na Ma­da­ga­skar uda­ło mi się na­resz­cie na wła­sne oczy zo­ba­czyć uro­czy­stość, o któ­rej bar­dzo du­żo wcze­śniej sły­sza­łam, ale w któ­rej nie mia­łam w cią­gu pół ro­ku oka­zji uczest­ni­czyć. Na­zy­wa się ona Fa­ma­di­ha­na, co moż­na tłu­ma­czyć ja­ko „prze­wi­ja­nie ko­ści”.

Mal­ga­sze nie grze­bią zwłok. Cia­ła zmar­łych owi­ja się tka­ni­na­mi i umiesz­cza w gro­bow­cach, cza­sem ka­mien­nych, a cza­sem drew­nia­nych, przy­po­mi­na­ją­cych ma­łe dom­ki. Ce­re­mo­nia prze­wi­ja­nia ko­ści ma miej­sce oko­ło 7 lat od po­chów­ku. Nie znam do­kład­nie wszyst­kich szcze­gó­łów do­ty­czą­cych po­szcze­gól­nych czę­ści uro­czy­sto­ści, ale mo­gę opo­wie­dzieć, jak wy­glą­da­ło to z mo­jej per­spek­ty­wy.

Za­pro­sze­ni na wy­da­rze­nie zo­sta­li za­rów­no człon­ko­wie ro­dzi­ny, jak i przy­ja­cie­le. Zgro­ma­dzi­li­śmy się przed do­mem, w któ­rym praw­do­po­dob­nie miesz­kał zmar­ły. Na tę oka­zję zo­sta­ły przy­go­to­wa­ne ta­blicz­ki, jak­by trans­pa­ren­ty na pa­ty­kach, z po­do­bi­zną z cza­sów mło­do­ści zmar­łe­go. Przy­wi­ta­no nas prze­mó­wie­niem, w któ­rym mię­dzy in­ny­mi naj­star­sza ko­bie­ta w ro­dzi­nie wy­ra­ża­ła ra­dość, że za­szczy­ci­li­śmy do­mo­stwo swo­ją obec­no­ścią. Nie mu­szę chy­ba do­da­wać, że ko­lor skó­ry miał tu ogrom­ne zna­cze­nie. Każ­dy chciał mieć z na­mi zdję­cie i przez pierw­sze pół go­dzi­ny wszy­scy fo­to­gra­fo­wa­li wszyst­kich we wszel­kich moż­li­wych kon­fi­gu­ra­cjach. W mię­dzy­cza­sie wrę­czy­li­śmy star­szyź­nie ro­dzi­ny pie­nią­dze, po­nie­waż we­dług zwy­cza­ju go­ście po­win­ni przy­nieść ze so­bą dat­ki, że­by zre­kom­pen­so­wać ro­dzi­nie kosz­ty uro­czy­sto­ści, któ­re dla prze­cięt­nych lu­dzi na Ma­da­ga­ska­rze są na­praw­dę ogrom­ne. Wkrót­ce za­czę­ły do nas po­wo­li do­cho­dzić dźwię­ki ra­do­snej mu­zy­ki. Zna­jo­ma Mal­gasz­ka, któ­ra za­pro­si­ła nas na to wy­da­rze­nie, wy­ja­śni­ła, że zbli­ża się do nas wiel­ki kor­don tań­czą­cych lu­dzi, do któ­rych do­łą­czy­my i uda­my się z ni­mi na „c­men­ta­rz”. Rze­czy­wi­ście tłum wraz z mu­zy­ka­mi wkrót­ce wdarł się na na­sze ma­leń­kie po­dwór­ko, a po oko­ło pięt­na­stu mi­nu­tach tań­ców ru­szy­li­śmy wszy­scy na naj­waż­niej­szą część uro­czy­sto­ści. Gdy do­tar­li­śmy na miej­sce, nie mo­głam uwie­rzyć, ilu lu­dzi już tam by­ło. Wśród ogrom­ne­go tłu­mu wy­róż­nia­ły się tyl­ko ka­mien­ne gro­bow­ce o dość spo­rej po­wierzch­ni, kwa­dra­to­we o bo­ku dłu­go­ści kil­ku me­trów. Co bar­dzo mnie zdzi­wi­ło, z każ­dej stro­ny by­ły ob­wie­szo­ne ludź­mi, bo przy wszyst­kich nie­zli­czo­nych ta­bu mal­ga­skiej du­cho­wo­ści aku­rat sia­da­nie na gro­bow­cach z pusz­ką co­li nie sta­no­wi­ło pro­ble­mu.

Wła­ści­wie bez zna­jo­mej, któ­ra na bie­żą­co tłu­ma­czy­ła nam ko­lej­ne eta­py ce­re­mo­nii, nie za bar­dzo wie­dzia­ła­bym, co się dzie­je. Za­mie­sza­nie by­ło ogrom­ne, or­kie­stra ca­ły czas gra­ła, więc roz­ma­wiać moż­na by­ło je­dy­nie, krzy­cząc. Do­wie­dzia­łam się, że te­raz wszyst­kie cia­ła bę­dą po ko­lei wy­cią­ga­ne z gro­bow­ców (kil­ka ro­dzin uma­wia się na ta­kie świę­to ra­zem), na­stęp­nie zo­sta­ną owi­nię­te no­wy­mi tka­ni­na­mi, ca­łe szczę­ście bez ścią­ga­nia tych sta­rych... Ro­dzi­na i in­ni go­ście bę­dą tań­czyć z cia­ła­mi, a na sa­mym koń­cu wszyst­kie szcząt­ki zo­sta­ną z po­wro­tem zło­żo­ne w gro­bow­cach.

Za­cho­wa­nie po­szcze­gól­nych ro­dzin by­ło bar­dzo róż­ne. Ja by­łam świad­kiem wła­ści­wie tyl­ko jed­ne­go prze­wi­ja­nia, i to nie „na­sze­go dziad­ka”, bo wszyst­ko tr­wa­ło bar­dzo dłu­go, a że uro­czy­sto­ści mia­ły miej­sce w sto­li­cy, mu­sie­li­śmy wyjść w mia­rę wcze­śnie, że­by zdą­żyć do­je­chać do do­mu przed zmro­kiem.

Na po­cząt­ku szcząt­ki zo­sta­ły po­ło­żo­ne na ma­cie wy­ko­na­nej z ra­fii, obok przy­klę­kli ża­łob­ni­cy, wo­kół tło­czy­li się cie­kaw­scy z ko­mór­ka­mi i ca­ły czas fo­to­gra­fo­wa­li za­wi­niąt­ko i ro­dzi­nę. Aku­rat w przy­pad­ku tej ro­dzi­ny wszy­scy od sa­me­go po­cząt­ku by­li bar­dzo pi­ja­ni. Wdo­wa, klę­czą­ca tuż przy cie­le, ca­ły czas pła­ka­ła i na­chy­la­ła się nad zmar­łym. Wy­glą­da­ło to jak ro­dzaj transu, ale ja­ko że ko­bie­ta by­ła moc­no nie­trzeź­wa, trud­no mi po­wie­dzieć, na ile by­ły to efek­ty al­ko­ho­lu, a na ile ża­łob­ny ry­tu­ał. Wo­kół krą­ży­ły otwar­te bu­tel­ki ru­mu, co chwi­lę ktoś od­chy­lał gło­wę wdo­wy w tył i wle­wał w jej usta wię­cej trun­ku. Wi­dzia­łam ją póź­niej, już po tań­cu z za­wi­niąt­kiem, bli­scy mu­sie­li ją pro­wa­dzić, bo nie by­ła w sta­nie iść sa­ma. Jej za­cho­wa­nie by­ło jed­nak je­dy­nym prze­ja­wem smut­ku, ja­ki te­go dnia wi­dzia­łam, wszy­scy in­ni cie­szy­li się i tań­czy­li, du­żo wię­cej by­ło w tym hoł­du dla zmar­łych niż ża­lu.

Na­sza zna­jo­ma Mal­gasz­ka nie po­szła z na­mi ob­ser­wo­wać prze­wi­ja­nia z bli­ska, po­nie­waż ba­ła się o swo­je zdro­wie. Wła­ści­wie by­ła też du­żo bar­dziej niż my po­ru­szo­na i zszo­ko­wa­na za­cho­wa­niem wdo­wy i ca­łej ro­dzi­ny, któ­ra ja­ko pierw­sza czci­ła swo­jego zmar­łe­go. Po­wie­dzia­ła nam, że w jej ro­dzi­nie od stro­ny jed­ne­go z ro­dzi­ców Fa­ma­di­ha­na w ogó­le nie jest prak­ty­ko­wa­na. W dru­giej czę­ści ro­dzi­ny oby­czaj ist­nie­je, ale w du­żo spo­koj­niej­szej for­mie, nie ma tań­ca ze szcząt­ka­mi, nie ma al­ko­ho­lu. Po pro­stu w uro­czy­sty spo­sób prze­no­si się cia­ło z gro­bu tym­cza­so­we­go do sta­łe­go. Zau­wa­ży­łam, że rów­nież w ro­dzi­nie, któ­ra nas za­pro­si­ła, nie był spo­ży­wa­ny al­ko­hol.

Zna­jo­ma po­wie­dzia­ła mi jesz­cze jed­ną cie­ka­wą rzecz. Ma­ta, na któ­rej jest zło­żo­ne cia­ło w mo­men­cie prze­wi­ja­nia, jest bar­dzo waż­na, po­nie­waż wie­rzy się, że za­bra­nie jej do do­mu przy­no­si szczę­ście. Czę­sto zda­rza się więc, że ża­łob­ni­cy po prze­wi­nię­ciu bi­ją się o nią, po­nie­waż każ­dy chce ten cen­ny przedmiot za­brać do sie­bie.

Czy­ta­łam póź­niej, że szcząt­ki są rów­nież nie­sio­ne, oczy­wi­ście w asy­ście mu­zy­ków i tłu­mu, przez ca­łą wio­skę czy dziel­ni­cę, że­by po­ka­zać zmar­łe­mu, co zmie­ni­ło się wo­kół od je­go śmier­ci. Zda­rza­ło mi się kil­ka ra­zy wcze­śniej wi­dzieć ta­ki prze­cho­dzą­cy or­szak. Po­mi­mo nie­przy­jem­ne­go in­cy­den­tu z al­ko­ho­lem mu­szę po­wie­dzieć, że Fa­ma­di­ha­na zro­bi­ła na mnie ogrom­ne wra­że­nie i cie­szę się, że mia­łam oka­zję wziąć w niej udział. Je­stem jed­no­cze­śnie bar­dzo cie­ka­wa, jak wy­glą­da w in­nych ple­mio­nach, bo wiem, że ob­rząd­ki róż­nią się w za­leż­no­ści od gru­py et­nicz­nej. Człon­ko­wie ple­mie­nia Ba­ra na przy­kład umiesz­cza­ją trum­ny ze zwło­ka­mi w gó­rach, w szcze­li­nach skal­nych i pod­czas Fa­ma­di­ha­ny za po­mo­cą lin mu­szą ścią­gać trum­nę z bar­dzo wy­so­ka i z gór nieść ją do wio­ski. Pod­czas wy­ciecz­ki w gó­ry wi­dzia­łam trum­ny kró­lów ple­mien­nych, któ­re z ra­cji obo­wią­zu­ją­cej hie­rar­chii znaj­do­wa­ły się bar­dzo wy­so­ko, i nie mo­głam uwie­rzyć, że lu­dzie bez po­mo­cy żad­nych ma­szyn zdo­ła­li je tam umie­ścić.

TOWARZYSZ PODRÓŻY

Mu­szę opo­wie­dzieć jesz­cze o jed­nej sy­tu­acji, któ­ra mną wstrzą­snę­ła. Mia­ła miej­sce w sa­mo­lo­cie już pod­czas po­dró­ży po­wrot­nej z Ma­da­ga­ska­ru. Kie­dy mo­ja to­wa­rzysz­ka po­dró­ży po tru­dach tłu­ma­cze­nia cel­ni­kom, ja­kie pa­miąt­ki ma w swo­im ba­ga­żu, do­tar­ła wresz­cie do sa­mo­lo­tu, usa­do­wi­ły­śmy się wy­god­nie w fo­te­lach i za­czę­ły­śmy roz­wa­ża­nia, kie­dy znów wró­ci­my na Wy­spę. Po mo­jej dru­giej stro­nie usiadł oko­ło trzy­dzie­sto­let­ni Mal­gasz, grzecz­nie się przy­wi­tał, po czym wy­cią­gnął no­tes pe­łen nu­me­rów te­le­fo­nicz­nych. Cy­fry i li­te­ry by­ły bar­dzo du­że, wszyst­ko dość nie­zgrab­nie za­pi­sa­ne ołów­kiem. Męż­czy­zna wy­brał je­den z nu­me­rów i wy­ko­nał ostat­ni te­le­fon, dłu­go coś ko­muś tłu­ma­cząc. Po ja­kimś cza­cie po­de­szła do nas ste­war­des­sa i wrę­czy­ła nam fisz­ki do­ty­czą­ce lą­do­wa­nia na Se­sze­lach. Oprócz po­da­nia stan­dar­do­wych da­nych oso­bo­wych i okre­śle­nia ak­tu­al­ne­go sta­nu zdro­wia na­le­ża­ło za­zna­czyć m.in., czy na Se­sze­lach się tyl­ko prze­sia­da, czy zo­sta­je, w dru­gim przy­pad­ku na­stę­po­wał ca­ły sze­reg py­tań o szcze­gó­ły. Kie­dy na­sze kwe­stio­na­riu­sze zo­sta­ły wy­peł­nio­ne, mój są­siad po­pro­sił o dłu­gopis. Ch­wi­lę ner­wo­wo pa­trzył na swo­ją fisz­kę, po czym ge­stem po­pro­sił mnie o po­moc. No tak, wszyst­ko by­ło tyl­ko po fran­cu­sku i an­giel­sku. Po­ka­za­łam mu pierw­szą li­nij­kę i wy­ja­śni­łam po mal­ga­sku, że tu ma być imię i na­zwi­sko. On wziął swo­ją fisz­kę, dłu­gopis i pasz­port, po­ło­żył je na sto­li­ku przede mną i po­ka­zał, że to ja mam wszyst­ko wy­peł­nić. Przez pierw­szych kil­ka se­kund zu­peł­nie nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go, do­pie­ro po chwi­li do mnie do­tar­ło, na czym po­le­ga pro­blem mo­je­go są­siada, po­sta­ra­łam się więc z ca­łych sił ukryć swój szok, na­chy­li­łam się nad sto­li­kiem i za­czę­łam wy­peł­nia­nie.

We­dług Wi­ki­pe­dii wskaź­nik anal­fa­be­ty­zmu na Ma­da­ga­ska­rze wy­no­si oko­ło 35%. Ni­by to wie­dzia­łam, ale sta­ty­sty­ki to jed­nak co in­ne­go niż ży­wy czło­wiek spo­tka­ny w sa­mo­lo­cie. Po­za tym chy­ba za­kła­da­łam, że pro­blem do­ty­czy głów­nie lu­dzi sta­rych al­bo miesz­ka­ją­cych w bu­szu, gdzie szkół cza­sem po pro­stu nie ma, a nie osób w mo­im wie­ku, miesz­ka­ją­cych w siód­mym co do wiel­ko­ści mie­ście Ma­da­ga­ska­ru, po­słu­gu­ją­cych się smart­fo­nem. A jed­nak.

Wi­dzia­łam w mia­stach dzie­ci w wie­ku szkol­nym, któ­re pra­co­wa­ły w cza­sie, kie­dy po­win­ny sie­dzieć w szko­łach. Naj­czę­ściej sprze­da­ją na stra­ga­nach, ale też wy­ko­nu­ją róż­ne in­ne pra­ce. Praw­do­po­dob­nie ta­ka wła­śnie by­ła rów­nież hi­sto­ria mo­je­go współ­pa­sa­że­ra.

Wła­ści­wie ten ostat­ni mal­ga­ski ak­cent ca­łej wy­pra­wy bar­dzo sen­sow­nie za­mknął trzy ty­go­dnie, któ­re tym ra­zem spę­dzi­łam na wy­spie. Do­bit­nie po­ka­zał mi, że brak wy­kształ­ce­nia czy sła­be wy­kształ­ce­nie to praw­dzi­wy i na­ma­cal­ny pro­blem. Uświa­do­mi­łam so­bie, jak wiel­ką i re­al­ną po­mo­cą jest choć­by pro­gram spon­so­ro­wa­nia szko­ły dla mal­ga­skich dzie­ci, któ­ry pro­wa­dzi „mo­ja” fun­da­cja. Bo prze­cież umie­jęt­no­ści czy­ta­nia i pi­sa­nia da­ją nie tyl­ko do­stęp do li­te­ra­tu­ry, to rów­nież coś po­trzeb­ne­go po pro­stu w ży­ciu co­dzien­nym. Nie zda­wa­łam so­bie z te­go tak bar­dzo spra­wy, bo przy­wy­kłam do te­go, że te rze­czy po­tra­fi każ­dy.

Nie po­tra­fię po­wie­dzieć do­kład­nie, co ta­kie­go ma w so­bie Czer­wo­na Wy­spa, że chcę tam wra­cać, ale z pew­no­ścią za ja­kiś czas na­pi­szę re­la­cję z ko­lej­nej wi­zy­ty.

Od re­dak­cji: Z dzia­łal­no­ścią fun­da­cji An­ki­zy Ga­sy - Dzie­ci Ma­da­ga­ska­ru or­ga­ni­zu­ją­cej edu­ka­cję dzie­ci na Ma­da­ga­ska­rze moż­na się za­po­znać tu­taj. Za­chę­ca­my do po­czy­ta­nia, obej­rze­nia mnó­stwa zdjęć i wspar­cia fi­nan­so­we­go fun­da­cji.


Zaloguj się

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Zaloguj się Rejestracja

Losowe artykuły

Przewiń do góry
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis dostosowuje się do indywidualnych potrzeb użytkowników. Cookies nie są niebezpieczne, ale w każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Więcej informacji na ten temat w polityce prywatności.